Zaczynam - wariacja na temat borszczu
Mój A. zauważył, że robię niezwykle smaczne zupy. I że "po mnie" nikt już takich zup nie ugotuje, bo nikt nie będzie wiedział, że takie zupy w ogóle istniały.
Pomyślałam, że to może nie taki zły pomysł, opisać zupy, które właśnie zrobiłam na obiad. Dla siebie,. Dla wnuków? Takie zupy nietypowe, takie moje autorskie pomysły. Być może ktoś wpadnie na podobny pomysł zupy, ale każdy i tak gotuje po swojemu. i tylko zupy w dawnych barach mlecznych robione były z tych samych produktów, według identycznej receptury ( mnie nie udało się chyba nigdy zrobić takiej samej zupy pomidorowej, nawet gdybym sie starała, bo zupy zawsze robię "na oko" i oczywiście na smak).
Czemu zupy? Bo w naszym domu zupa musi być (drugie danie też, a jakże).
A. uważa, że "bez zupy egzystencja jest do ..." rymu.
Gotowania zup nie celebruję, wręcz przeciwnie: nie znoszę długiego stania w kuchni (a tylko w pozycji stojącej gotuję). Im "szybsza" zupa, tym lepiej. Bo choć lubię smacznie zjeść, to nie lubię tracić czasu na zajęcia kuchenne ( moje plecy źle znoszą długie stanie, czy drobne koczki po niewielkiej kuchni).
Dziś o godzinie 14,20 zabrałam się za zupę (staram się, żeby obiad był zjedzony do czwartej, choć nikt mnie nie pogania, to postawiłam sobie taką granicę).
Wstawiłam wodę, utarłam na tarce 2 nieduże marchwie, kawałek cukinii, mały burak, pokroiłam drobno liść selera, liść pora, kilka strąków fasolki (wszystko z ogródka), jednego ziemniaka, pół niedużego batata. Osoliłam (nie przesadnie, nie lubię niedosolonego, ale też jeszcze bardziej nie znoszę przesolonej potrawy). Gotowałam to wszystko nie więcej niż 45 min. Dodałam 2 łyżki kaszki manny, tuż przed wyłączeniem gazu dodałam 2 łyżki masła. Na koniec utarłam kawałek żółtego sera, nie czekałam na zagotowanie. Po wyłączeniu gazu wlałam trochę śmietanki (18%) i dodałam drobno posiekaną natkę pietruszki. Wszystko.
Zdjęcia nie mam, bo na pomysł zapisania tej zupy wpadłam dopiero po obiedzie.
W tytule napisałam, że to wariacja na temat borszczu. Nazwa "borszcz", to po ukraińsku zupa. tam każda zupa, to borszcz. My mówimy "zupa", oni mówią "borszcz". W każdym razie, gdy koleżanki Ukrainki ugotowały dla mnie "borszcz" w Charkowie, to była to normalna zupa jarzynowa. Owszem, nie taka zwykła, bo miała sporą wkładkę mięsną. Ale nie wiem, czy wśród wielu jarzyn był tam także burak.
Bo burak w borszczu traktowany jest, jak każda inna jarzyna, także pomidor, to tylko jedno z warzyw dodawane do borszczu.
Więc i moja jarzynowa tym tylko nawiązuje do "barszczu ukraińskiego", że w jej skład wchodził burak. A tym odstaje od ukraińskiego "borszcza", że nie była na mięsie. I ta dzisiejsza zupa była odrobinę słodka, mimo, że nie dodałam ani ziarnka cukru.
Takie zupy - wariacje, w naszym domu nazywamy zupami "petofi" (to też nazwa przejęta od znajomego, który na stażu na Węgrzech wymyślał różne zupy).
Pomyślałam, że to może nie taki zły pomysł, opisać zupy, które właśnie zrobiłam na obiad. Dla siebie,. Dla wnuków? Takie zupy nietypowe, takie moje autorskie pomysły. Być może ktoś wpadnie na podobny pomysł zupy, ale każdy i tak gotuje po swojemu. i tylko zupy w dawnych barach mlecznych robione były z tych samych produktów, według identycznej receptury ( mnie nie udało się chyba nigdy zrobić takiej samej zupy pomidorowej, nawet gdybym sie starała, bo zupy zawsze robię "na oko" i oczywiście na smak).
Czemu zupy? Bo w naszym domu zupa musi być (drugie danie też, a jakże).
A. uważa, że "bez zupy egzystencja jest do ..." rymu.
Gotowania zup nie celebruję, wręcz przeciwnie: nie znoszę długiego stania w kuchni (a tylko w pozycji stojącej gotuję). Im "szybsza" zupa, tym lepiej. Bo choć lubię smacznie zjeść, to nie lubię tracić czasu na zajęcia kuchenne ( moje plecy źle znoszą długie stanie, czy drobne koczki po niewielkiej kuchni).
Dziś o godzinie 14,20 zabrałam się za zupę (staram się, żeby obiad był zjedzony do czwartej, choć nikt mnie nie pogania, to postawiłam sobie taką granicę).
Wstawiłam wodę, utarłam na tarce 2 nieduże marchwie, kawałek cukinii, mały burak, pokroiłam drobno liść selera, liść pora, kilka strąków fasolki (wszystko z ogródka), jednego ziemniaka, pół niedużego batata. Osoliłam (nie przesadnie, nie lubię niedosolonego, ale też jeszcze bardziej nie znoszę przesolonej potrawy). Gotowałam to wszystko nie więcej niż 45 min. Dodałam 2 łyżki kaszki manny, tuż przed wyłączeniem gazu dodałam 2 łyżki masła. Na koniec utarłam kawałek żółtego sera, nie czekałam na zagotowanie. Po wyłączeniu gazu wlałam trochę śmietanki (18%) i dodałam drobno posiekaną natkę pietruszki. Wszystko.
Zdjęcia nie mam, bo na pomysł zapisania tej zupy wpadłam dopiero po obiedzie.
W tytule napisałam, że to wariacja na temat borszczu. Nazwa "borszcz", to po ukraińsku zupa. tam każda zupa, to borszcz. My mówimy "zupa", oni mówią "borszcz". W każdym razie, gdy koleżanki Ukrainki ugotowały dla mnie "borszcz" w Charkowie, to była to normalna zupa jarzynowa. Owszem, nie taka zwykła, bo miała sporą wkładkę mięsną. Ale nie wiem, czy wśród wielu jarzyn był tam także burak.
Bo burak w borszczu traktowany jest, jak każda inna jarzyna, także pomidor, to tylko jedno z warzyw dodawane do borszczu.
Więc i moja jarzynowa tym tylko nawiązuje do "barszczu ukraińskiego", że w jej skład wchodził burak. A tym odstaje od ukraińskiego "borszcza", że nie była na mięsie. I ta dzisiejsza zupa była odrobinę słodka, mimo, że nie dodałam ani ziarnka cukru.
Takie zupy - wariacje, w naszym domu nazywamy zupami "petofi" (to też nazwa przejęta od znajomego, który na stażu na Węgrzech wymyślał różne zupy).
Sprawdzam.
OdpowiedzUsuńHaniu, bardzo interesująco zapowiada się Twój blog. Będę wpadać i podglądać przepisy:)
OdpowiedzUsuń